„Ostatnie przedwojenne wakacje przebiegały całkiem zwyczajnie. Było nieco atrakcji, bo w miasteczku stacjonowali żołnierze. Dowodzeni byli przez podporucznika, który był mały (piechociarz!), ale powodzenie wśród lokalnych panien miał spore, bo z gwiazdką był jedynym. Tym bardziej, że gwiazdka wojskowa oznaczała dużo więcej aniżeli jakieś tam gwiazdki przy mundurach kolejarskich, zwłaszcza wąskotorowych.
Poza tym pan podporucznik miał fiata. Samochód niezbyt chciał chodzić, ale widocznie pokazywał te same narowy swojemu poprzedniemu właścicielowi, bo go tanio sprzedał temu z gwiazdką. Dzieci miały za to sporo frajdy, przyglądając się, jak całymi popołudniami rozebrani do połowy żołnierze pchali główną ulicą wehikuł, nie mogąc zmusić go do uruchomienia się. Po wielu, wielu dniach gonitwy po zakurzonej ulicy, znalazł się jakiś mechanik, który to cacko rozłożył i stwierdził, że samochód ma rację, bo ma jeden tłok urwany.
W sierpniu część zamówiono, ale przypuszczalnie szybciej nastąpiła wojna, aniżeli dotarła z Warszawy część zamienna. Atrakcja była tym większa, że samochodzik garażował w nowym i jeszcze pustym garażu doktora [Stanisława Nossarzewskiego – przyp. B. W.], któremu obrzydły jazdy do odległych chorych furmankami i miał zamiar mimo swojego wieku zmotoryzować się. Plan ten nie doczekał się realizacji. Sprawna motoryzacja trafiła przez pobliskie granice, ale nikt jej nie podziwiał, a już najmniej Żydzi, stanowiący większość mieszkańców Myszyńca. Pierwsi też skorzystali z podstawionych środków lokomocji”.
Źródło: Maszynopis wspomnień Wojciecha Milke, spisanych w maju 1995 r. Był on najstarszym wnukiem dra Nossarzewskiego, synem jego córki Ireny. Żył w latach 1928-2015. Tekst ten udostępnił mi Lech T. Jabłoński.