Myszynieckiej ciuchci czar

Spotkanie wspomnieniowe,  17 stycznia 2014 r.

W 2014 roku  mija 99 lat, odkąd w Myszyńcu uruchomiono kolej wąskotorową i 40 lat od jej ostatecznej likwidacji. Przez niemal sześćdziesięciolecie poczciwa ciuchcia odgrywała znaczącą rolę w życiu mieszkańców tego jedynego na Kurpiach „niasta”.

Czas bezlitośnie zaciera materialne ślady jej istnienia. To być może ostatnie lata, kiedy można jeszcze coś zrobić dla upamiętnienia myszynieckiej kolei i ludzi z nią związanych. Taki cel przyświecał wieczernicy pod nazwą „Myszynieckiej ciuchci czar”, zorganizowanej w Zespole Szkół w Myszyńcu przez gospodarzy tego miejsca i fundację „Kulturalne Kurpie” w piątkowy wieczór 17 stycznia.

Goście, którzy mimo nieprzyjaznej aury zdecydowali się skorzystać z zaproszenia, witani byli fraszką napisaną na tę okoliczność przez Marię Pawłowską. Program uroczystości był dość różnorodny. Przybyli mogli obejrzeć wystawę zdjęć, a także skromny zbiór materialnych pamiątek z różnych okresów istnienia wąskotorówki. Zebranych przywitał dyrektor Zespołu Szkół w Myszyńcu p. Mirosław Aptacy.

Obecni byli między innymi burmistrz Myszyńca Bogdan Glinka, proboszcz myszynieckiej parafii ks. Zbigniew Jaroszewski, radny powiatowy Tadeusz Lipka. Swoją obecnością zaszczycili to spotkanie także emerytowani myszynieccy kolejarze: p. Elżbieta Korszeń, p. Ireneusz Plebanek, p. Mieczysław Nysztal, p. Tadeusz Jędrzejczyk i p. Stanisław Ślubecki. Obecne były też wdowy po pracownikach kolei: p. Hanna Krystkowicz, p. Maria Bojarska, p. Teresa Plebanek.

Po przywitaniu gości wystąpili pierwszoklasiści z krótką częścią artystyczną o tematyce  kolejowej. Na salę wtoczył się parowóz z maszynistą w kolejowej czapce, ciągnący za sobą sznur wagoników wypełnionych rozśpiewanymi pasażerami. Młodzi artyści z wielką powagą wyrecytowali „Lokomotywę” Juliana Tuwima.

Następnie p. Władysław Gwiazda, kurpiowski śpiewak i gawędziarz, zaintonował własnego autorstwa pieśń o ciuchci i opowiedział dwie anegdoty. Jedno i drugie oczywiście „po nasemu”.

Bardzo ważną częścią tego spotkania była prezentacja przygotowana przez p. Andrzeja Tajcherta, znawcę tematyki kolei wąskotorowej w Polsce i autora paru książek i wielu publikacji z tego zakresu. Jego opowieść o dziejach  myszynieckiej kolejki pełna była ciekawych informacji zebranych nie tylko w wyniku kwerend, ale też wędrówek po Myszyńcu i okolicy.

Wspominając o okolicznościach towarzyszących powstaniu kolejki, p. Tajchert zwrócił uwagę, że ze względów oszczędnościowych budujący ją Niemcy większość torów rozlokowali tuż obok szos. Powodowało to utrudnienia w ruchu drogowym. Niejednokrotnie płoszyły się konie, dochodziło do kolizji. W okresie międzywojennym kolej przyczyniła się w znaczącym stopniu do rozwoju osady Myszyniec. W czasie II wojny światowej kolejarze byli zaangażowani w działalność konspiracyjną, współpracując z miejscową partyzantką. Po wojnie w kolej nie inwestowano tak hojnie jak w okresie wcześniejszym. W pierwszych latach powojennych i na początku lat pięćdziesiątych kolej przewoziła tu bardzo liczne rzesze pasażerów, stanowiąc główny środek komunikacji publicznej.  Zebrani mieli okazje zobaczyć zdjęcia lotnicze Myszyńca z lat pięćdziesiątych, a także nieznane tu wcześniej kolorowe fotografie przedstawiające myszyniecki tabor kolejowy z lat sześćdziesiątych.

Przyczyn, dla których zlikwidowano kolejkę było kilka. Jedną z nich stanowiło to, że w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych władze  zamykały różne linie kolejowe, uznając kolej za przeżytek. W przypadku  myszynieckiej wąskotorówki koszty modernizacji byłyby szczególnie  duże  ze względu na konieczność przełożenia torów, by nie biegły w  tak wielkiej bliskości szos.  Znacznie zmniejszyła się też ilość przewozów towarowych, głównie ze względu na redukcję  ilości przewożonego drewna. Nie produkowano też już lokomotyw na wąskie tory, stąd nie było możliwości odnowienia taboru. Z decyzją o likwidacji kolejki nie chcieli się  pogodzić nie tylko mieszkańcy  okolicznych miejscowości, ale i władze gmin. Do najbardziej zagorzałych zwolenników utrzymania kolejki należał PKS, co wydaje się całkiem paradoksalne.

Parowozy z Myszyńca trafiły w większości na inne  koleje o tej samej szerokości torów, kilka jest zachowanych w Muzeum Kolei Wąskotorowej w Wenecji, niektóre zaś sprzedano za granicę. Natomiast  wagony zostały rozsprzedane głównie wśród okolicznych mieszkańców. W samym  Myszyńcu zachowało ich się około dziesięciu. Są w większości w opłakanym stanie. Ciekawostką jest  to, że parę z nich zaadaptowano do zaskakujących celów. Jest więc wśród nich na przykład wagonik-gołębnik i wagonik-pokój kąpielowy. Zachowały się też  niektóre rozkłady jazdy. Prawdopodobnie nie ocalał ani jeden bilet kolejowy z myszynieckiej wąskotorówki, podobnie jak  koperty ze stemplami tutejszej poczty kolejowej.

Po prezentacji ogłoszono wyniki konkursu „Porozmawiajmy o ciuchci”, a następnie miała miejsca część wspomnieniowa. Głos zabrał między innymi najstarszy uczestnik tego spotkania, p. Ireneusz Plebanek, który opowiedział o tym, jak w 1945 roku kolejarze sami rozminowywali tory i z jakim zapałem pracowali przy uruchomieniu kolejki. Potem zastanawiano się wspólnie, co można zrobić dla ocalenia pamięci o ciuchci. Faktem jest, że od ostatniego spotkania poświęconego ciuchci, jakie odbyło się w 2005 roku, nie zrobiono nic, by upamiętnić jej historię i ludzi z nią z wiązanych. Skupiając się wyłącznie na folklorze, zapomniano o różnych ważnych elementach dziejów Myszyńca, które współtworzyli także ci, co przyjechali pracować na kolei, pozostali tu i pokochali to miejsce  jako swoją małą ojczyznę z wyboru. Rola, jaką odegrała kolej w myszynieckiej historii,  wydaje się nie do przecenienia. Rozwój tej miejscowości przebiegałby zapewne zupełnie inaczej, gdyby nie wąskotorówka i pracujący na niej ludzie.

Od lewej: Leonard Ireneusz Plebanek. Elżbieta Korszeń, Tadeusz Jędrzejczyk, Mieczysław Nysztal – kolejarze myszynieccy.

Uczestnicy spotkania rozstali się z nadzieją, że coś jednak można zrobić dla upamiętnienia myszynieckiej ciuchci. Niektórym marzy się Kurpiowska Kraina Wąskotorowa. Piękne marzenie, choć mało realistyczne. Ale kto wie, może okaże się możliwe uruchomienie dla celów edukacyjnych i turystycznych kolejki wąskotorowej, chociażby na krótkiej trasie? Może Myszyniec zdobędzie się chociażby na to, co zrobiło Kolno, w którego centrum  stoi sobie parowóz z wagonikami, jako świadectwo czasów, kiedy tam funkcjonowała myszyniecka ciuchcia? Pora przejść od marzeń i słów do czynów, póki jeszcze trwa czar  myszynieckiej ciuchci  i żyją ludzie, dla których pamięć o niej jest bliska.

Spotkanie wspomnieniowe,  5 czerwca 2014 r.

Dawni kolejarze myszynieckiej kolei wąskotorowej, członkowie ich rodzin, a także inni sympatycy idei, by ocalić pamięć o tym, co w życie Myszyńca i okolic wniosła ciuchcia oraz ludzie z nią związani po raz kolejny spotkali się w czwartek 5 czerwca.

    Dokładnie czterdzieści lat temu zakończono likwidację myszynieckiej kolejki wąskotorowej. Brak troski ze strony kolejnych władz Myszyńca o zachowanie materialnych śladów jej istnienia, a także nieubłagany upływ czasu spowodowały, że dziś znalezienie przedmiotów związanych z koleją czy zdjęć, które jeszcze nie weszły do powszechnego obiegu, graniczy niemal z cudem.

Spotkanie zorganizowane przez fundację „Kulturalne Kurpie” we współpracy z myszynieckimi strażakami odbyło się tym razem w gościnnych murach karczmy „Marysieńka”. Po krótkiej prezentacji o historii kolejki wąskotorowej i jej roli w życiu mieszkańców Myszyńca przyszedł czas na wspomnienia.

Głos zabrała między innymi Maria Pawłowska, która w czasach, gdy jeszcze kursowała ciuchcia, mieszkała w Łomży.

– Kolejka budziła mnie co rano do szkoły – wspominała. – Miałam szczęście, że dopiero na świst przejeżdżającej kolejki mogłam sobie wstać, natomiast moi koledzy i koleżanki, co dojeżdżali do szkoły z Kurpiowszczyzny mieli mniej szczęścia. W szkole łomżyniacy do tych dojeżdżających kolejką mówili: „A to są ci, co jak pojadą do domu, to nie kładą się, bo muszą znowu jechać z powrotem, żeby zdążyć do szkoły”. Na to dojeżdżający odcinali się: „E tam, wy nie wiecie, jakie ta wolno jeżdżąca kolejka ma zalety. Spokojnie można wyskoczyć na siku i jeszcze złapie się ostatni wagon, a jak się umówisz z fajną dziewczyną, to możesz ją parę razy pocałować i na ostatni wagon jeszcze też się załapiesz”.

Jednym z ważniejszych wątków wspomnieniowych okazała się historia parowozu numer 261. Mieczysław Nysztal, który pracował na kolei jako maszynista, opowiadał, że ten parowóz jako jedyny  udało się ocalić przed zniszczeniem przez Niemców. Przyczynili się do tego trzej kolejarze: Tułodziecki, Szczubełek i Szczęsny. Szczubełek nazwał ten parowóz Królową i jeździł nim do końca.

– Widziałem na własne oczy, jak panowie Leon Szczubełek i Jan Krakowiecki, kiedy dowiedzieli się, że ich ukochana Królowa, to znaczy parowóz 261, będzie cięty na złom, popili sobie i przyszli, Krakowiecki na parowóz się położył, Szczubełek pod koła. „Królowej nie damy!”… To byli prawdziwi kolejarze – opowiadał pan Mieczysław Sokołowski. – Ja krótko byłem na kolei, 13 lat 7 miesięcy i 14 dni. Do końca znaczy byłem… Ale pamiętam, jak przyszła młoda gwardia maszynistów: Tadek Jędrzejczyk, Bolek Soliwoda, Stefan Burzawa, Stanisław Kaczyński i Fredek Kurzych. Młoda gwardia, tak ich wtedy nazywali. Trzeba się było z nimi spróbować! Próbowali na rowerach… Ciuchcia wtedy dawała i 60 kilometrów na godzinę. Jaka to mała szybkość?! – pytał retorycznie. 

Swoimi wspomnieniami podzielił się też Tadeusz Lipka. Opowiadał o tym, jak chłopcy ścigali się na rowerach z ciuchcią i jak właśnie ciuchcią po skończeniu podstawówki jechał po raz pierwszy z Wykrotu do Ostrołęki, by zawieźć dokumenty do szkoły. – Ciuchcia służyła do odmierzania czasu – wspominał. Podkreślił też, że najważniejsza jest pamięć. Dobrze byłoby więc zrealizować marzenie wielu mieszkańców Myszyńca i znaleźć godny sposób na upamiętnienie ciuchci.  

W snutych tego dnia wspomnieniach nie można było pominąć milczeniem osoby szczególnie ważnej dla myszynieckich kolejarzy, a mianowicie doktora Stanisława Pawłowskiego. Tak o nim mówił Jerzy Tułodziecki, którego ojciec Zygmunt był maszynistą:  „Doktor Pawłowski był taką opoką, na której można było zawsze polegać. Potrafił nie tylko leczyć, ale także doradzać. Bardzo pozytywna postać”.

Kolejne spotkanie poświęcone myszynieckiej ciuchci dobiegło końca. O upamiętnienie ciuchci zadba też Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce, które wraz z Polską Fundacją Kolei Wąskotorowych przygotowuje wystawę poświęconą Ostrołęckiej (Myszynieckiej) Kolei Wąskotorowej. Celem tej wystawy przewidywanej na czas od 15 września do 10 listopada 2014 r., jest ukazanie możliwie jak najpełniejszego obrazu funkcjonowania tej linii kolejowej. Muzeum poszukuje materiałów związanych z ciuchcią, takich jak: zabytki techniczne, fotografie i dokumenty osobiste kolejarzy. Zajmująca się przygotowaniem tej wystawy Joanna Zyśk  prosi o pomoc we wzbogaceniu planowanej ekspozycji i zapewnia, że udostępnione eksponaty będą bezpieczne.

 

Kontaktem z osobami mającymi zdjęcia i wiedzę o ludziach związanych z myszyniecką ciuchcią zainteresowana jest też fundacja „Kulturalne Kurpie”. Wspólnie z pewnością zdołamy ocalić od zapomnienia ten piękny fragment naszej lokalnej historii i pamięć o tych, którzy ją tworzyli.

Spotkanie wspomnieniowe, 27 lutego 2016 r. 

27 lutego o godz. 18.00 w „Karczmie Marysieńka” w Myszyńcu przy ul. Poległych 2 odbyło się kolejne spotkanie z cyklu „Myszynieckiej ciuchci czar” zorganizowane przez fundację „Kulturalne Kurpie”. W programie promocja książki „Koleje wąskotorowe na Kurpiach” oraz spotkanie z Andrzejem Tajchertem, a także wystawa „Służba zdrowia w służbie kolejarzom”.

Jak to z myszyniecką ciuchcią było… RECENZJA KSIĄŻKI ANDRZEJA TAJCHERTA  „KOLEJE  WĄSKOTOROWE NA KURPIACH”

„Koleje wąskotorowe na Kurpiach” Andrzeja Tajcherta to książka, która ukazała się w grudniu 2015 r. nakładem Wydawnictwa Eurosprinter. Stanowi ona pierwszą tak obszerną publikację na temat kurpiowskiej sieci kolei wąskotorowych. Autor zbierał materiał faktograficzny przez piętnaście lat. Nie ograniczył się przy tym do kwerend w archiwach i bibliotekach. Wielokrotnie powracał na Kurpie, by na miejscu szukać materialnych śladów istnienia wąskotorówki, rozmawiał z ludźmi ją pamiętającymi, docierał do zachowanych w domowych archiwach starych zdjęć i kolejowych dokumentów. I choć wykonał iście benedyktyńską pracę, w słowie wstępnym skromnie stwierdził: „Nie jest to (…) historia kompletna, mam świadomość wielu luk i braków, zatem temat kolei wąskotorowej na Kurpiach pozostaje cały czas otwarty”.

Niewątpliwie temat pozostaje otwarty, ale w niczym nie umniejsza to znaczenia tej publikacji jako dzieła, które przywraca pamięć o ważnym wycinku naszej regionalnej historii.

Autor przedstawia czytelnikom dzieje Ostrołęckiej Kolei Wąskotorowej, określanej też mianem Kolei Myszynieckiej, a to z tej racji, że w Myszyńcu po II wojnie światowej mieściła się siedziba kierownictwa i tu także znajdowało się główne zaplecze.

Powstanie kolei wąskotorowych na Kurpiach wiąże się z okresem I wojny światowej. Budowali je na potrzeby swoich wojsk zarówno Niemcy, jak i Rosjanie. Wybudowane przez Niemców do zaopatrywania frontu wojskowe koleje polowe o szerokości torów zaledwie 600 mm przetrwały prawie sześćdziesiąt lat, służąc jako bardzo ważny środek lokalnej komunikacji.  Autor publikacji z godną uznania rzetelnością opisuje najpierw okoliczności powstania linii wąskotorowej Wielbark – Ostrołęka, od której zaczęła się historia wąskotorówki na tych terenach, następnie kolei w okolicach Kolna i Łomży, gdzie oprócz wąskich torów były też linie normalnotorowe, ale najwięcej uwagi poświęca Kolei Myszynieckiej. Snując opowieść o jej dziejach, odwołuje się do różnych źródeł i nie stroni od przytaczania ciekawostek, które wiele wnoszą do wiedzy o tym, jak kolej wpływała na życie miejscowej ludności. Opowiada o dramatycznych wydarzeniach z okresu wojny i tuż po niej. Szczegółowo opisuje realia funkcjonowania tej kolei na przestrzeni prawie sześćdziesięciu lat. Dziś mało kto wie na przykład o tym, że wnętrza wagoników pasażerskich jeszcze w latach sześćdziesiątych oświetlano świeczkami i lampami karbidowymi.

Jedną z przyczyn, dla których zlikwidowano tę sieć kolejową, był fakt, że oprócz odcinka Myszyniec – Pupy tory znajdowały się na poboczach szos, co w związku z rozwojem motoryzacji stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Ponadto przez całe lata nie modernizowano taboru. W miarę upływu czasu malała więc rola kolejki myszynieckiej.  I tak najpierw w czerwcu 1972 r. zlikwidowano przewozy pasażerskie, a ostateczna likwidacja nastąpiła 1 kwietnia 1973 r.

Oprócz historii wąskotorówki na Kurpiach książka Andrzeja Tajcherta zawiera też opis linii i bocznic kolejowych, a także taboru. Są tu też liczne fotografie, rysunki, mapy, schematy, tabele, zestawienia. Z pewnością chętnie zapoznają się z tą publikacją  nie tylko ci, którzy pamiętają czasy, kiedy to poczciwa ciuchcia stanowiła nieodłączny element krajobrazu Kurpi Zielonych. Bo chociaż materialne ślady istnienia kolejki czas zaciera coraz skuteczniej, to sentyment do niej pozostaje wciąż zaskakująco żywy wśród Kurpiów.